Kiedy zaczyna się miłość między mężczyzną i kobietą? Czy miłością nazwać można nieformalny związek dwojga młodych ludzi? Czy raczej pojawia się ona wtedy, gdy zakochani podejmą decyzję o małżeństwie? A może dopiero w dniu ślubu? Z pewnością każda miłość małżeńska ma swój początek już wcześniej. W momencie wstępowania w związek małżeński dwoje ludzi ma już za sobą pewien etap dorastania, dojrzewania ich miłości.
Na tym etapie nie jest ona jeszcze dość dojrzała, aby podejmować rozmaite zadania związane z życiem rodzinnym, jednak wystarczająco zaawansowana, by podjąć decyzję o małżeństwie i odpowiednio się do niego przygotować.
Już na początku relacji między chłopakiem i dziewczyną, gdy podejmują decyzję, by swoje zakochanie ukierunkować na tworzenie bliższej więzi, zaczyna kiełkować miłość, która, choć wymaga jeszcze wiele czasu i pracy by dojrzeć, to jednak już istnieje w swoim początkowym stadium.
Miłość dotyka wszystkich sfer człowieka oraz objawia się w różny sposób. Jest doświadczeniem integralnym dla całego człowieka. Obejmuje zarówno wolę (dzięki czemu jest ludzka – osobowa) jak i inne sfery osobowości. Jednym z obszarów, którego miłość dotyka w sposób najbardziej odczuwalny, jest uczuciowość i seksualność. Uczucia i pragnienia seksualne nie są oczywiście istotą miłości. Trudno jednak wyobrazić sobie, aby w miłosnej relacji łączącej mężczyznę i kobietę, nie było w ogóle tych odczuć. Silne pragnienia pojawiające się spontanicznie wobec danej osoby są pierwszym pukaniem miłości i towarzyszą jej w sposób nieodłączny. Na różnych etapach trwania relacji mogą zanikać, ustępując innym odcieniom miłości. Nie ulega jednak wątpliwości, że są elementem istotnym, o który trzeba się troszczyć i w zrównoważony sposób je przeżywać.
Różne pragnienia uczuciowe i cielesne pojawiają się zarówno w małżeństwie jak i przed nim - na początkowych etapach rozwoju miłości. Powstaje zatem pytanie – jakie miejsce zajmują w tym okresie? Jaką specyficzną rolę mają do odegrania w relacji przedmałżeńskiej? Jak powinno się je przeżywać, aby miłość mogła harmonijnie się rozwijać, tworząc w przyszłości dojrzałą więź opartą na wierności i odpowiedzialności, dającą szczęście i spełnienie?
Jak już zostało powiedziane, relacja narzeczeńska, czyli zmierzająca do całożyciowej wspólnoty między dwojgiem osób, wiąże się z całą gamą różnych uczuć i pragnień, zarówno emocjonalnych, jak i zmysłowych. Przeżycia te, tak charakterystyczne dla zakochania, choć nie ograniczające się do tego okresu, są zaproszeniem do miłości, motorem napędowym budowania więzi i niezwykle ważnym elementem relacji. Należą bowiem do uczuciowości, która jest tak samo ważną sferą w człowieku jak jego rozum czy wola. Ma ona swoją specyficzną rolę do odegrania, podobnie jak swoją rolę ma rozum. Problem pojawia się wtedy, gdy te role zaczynają się mieszać, gdy uczucia wchodzą w kompetencje rozumu lub odwrotnie. Nie powinno się jednak zaczynać rozważania na temat uczuć od ukazania ich niedojrzałości lub patologii, lecz od zrozumienia ich właściwego znaczenia w miłości.
W powszechnym rozumieniu chrześcijańskiej miłości na pierwszy plan wysuwa się czysty akt woli. Miłość w tym rozumieniu ma być przede wszystkim rozumnym wyborem drugiego człowieka. Do uczuć towarzyszących miłości podchodzi się często z pewną dozą podejrzliwości - mają prawo istnieć, trzeba jednak na nie bardzo uważać, aby nas nie oszukały. Np. w miłości przedmałżeńskiej należy skupić się na wzajemnym poznaniu i budowaniu więzi duchowej, natomiast różne przejawy pragnień uczuciowych powinny być gdzieś z boku, jakby mało ważne w tym momencie. Takie podejście wynika z oczywistego faktu, że relacja oparta jedynie na uczuciach jest nietrwała, tak jak nietrwałe są same uczucia. Chodzi o to, żeby swojej miłości nie opierać tylko na uczuciach jako jedynym budulcu. Nie negując tej zasady, trzeba jednak stwierdzić, że między harmonijnym przeżywaniem i realizowaniem swoich potrzeb uczuciowych w relacji między mężczyzną a kobietą a owym „budowaniem miłości tylko na uczuciach” jest duża różnica. Nie należy więc lekceważyć roli uczuć w relacji narzeczeńskiej i małżeńskiej. Tak samo bowiem altruistyczna, wierna, pełna poświęceń miłość, więź duchowa, wzajemne poznanie się, odpowiedzialność, jak i gorące, namiętne pragnienie spotkania drugiej osoby mają swoją istotną rolę w budowaniu relacji.
Wierzący, młodzi ludzie, pragnący budować trwałe więzi, zmierzające do małżeństwa, często stają wobec dylematu związanego z ich własnymi uczuciami i pragnieniami: „Czy wolno nam je odczuwać? Czy wolno nam siebie pragnąć?” Tak postawione pytanie wydaje się czymś niedorzecznym, w praktyce jednak przeżywaniu podobnych uczuć często towarzyszy lękowe poczucie winy. Także w praktycznym duszpasterstwie i katolickim wychowaniu młodzieży, szczególnie w problematyce związanej z miłością i seksualnością, często nadużywa się pojęcia egoizmu, pożądliwości, wykorzystywania, utożsamiając z nimi pragnienia uczuciowo - cielesne, w szczególności seksualne (należy zaznaczyć, że chodzi tu o sposób przekazywania nauki a nie o naukę Kościoła samą w sobie). Mówi się o zagrożeniach związanych z tymi sferami życia, nie mówiąc o ich pozytywnej roli. Można więc odnieść wrażenie, że sama uczuciowość i seksualność są sferami niebezpiecznymi i należy mieć się wobec nich na baczności jeśli miłość ma być „czysta”.
Sprawa nabiera rumieńców gdy, od ogólnego pojęcia uczuciowości, przechodzimy do pragnień cielesnych pojawiających się w relacji między mężczyzną a kobietą przed małżeństwem. „Ile wolno przed ślubem?” jest pytaniem często zadawanym duszpasterzom, katechetom i wychowawcom przez ludzi młodych, którzy chcą żyć zgodnie z zasadami wiary. Pytanie to, choć brzmi nieco banalnie, dotyka jednak problemu o wiele bardziej zasadniczego i szerokiego. Kryją się za nim wątpliwości: Czy relacja przedmałżeńska ma być zupełnie pozbawiona wszelkich odczuć seksualnych? Czy czystość przedmałżeńska oznacza unikanie za wszelką cenę wszelkich sytuacji bliskości, gdy tylko wiążą się one z odczuciem podniecenia seksualnego? Czy narzeczeni aż do chwili ślubu mają traktować siebie jak brat i siostra, a potrzeby bliskości cielesnej interpretować jedynie jako pokusę, z którą należy walczyć?
Nie ulega wątpliwości, że człowiek pozostaje istotą seksualną także przed ślubem. Relacja narzeczeńska siłą rzeczy ma swoją stronę seksualną. Czymś naturalnym i pozytywnym jest pojawianie się pragnień tego typu wobec drugiej osoby. Również czymś naturalnym jest obecność pewnego napięcia seksualnego pojawiającego się w sytuacjach bliskości cielesnej. Brak takich reakcji u któregoś z narzeczonych mógłby raczej świadczyć o jakimś zaburzeniu w tym człowieku lub w samej więzi. Stwarzałoby to podstawy do niepokoju, czy aby decyzja o zawarciu małżeństwa przez tych dwoje jest słuszna? Pojawia się zatem pytanie – jak włączyć te pragnienia w dynamikę budowania więzi? Jakie miejsce mają one w okresie przygotowania do małżeństwa?
Pierwszą jest bezrefleksyjne pójście za popędem cielesnym, czyli pozamałżeńskie stosunki seksualne. Jest to sytuacja mająca negatywne konsekwencje zarówno dla każdego z osobna, jak i dla więzi budowanej przez młodych. Przed małżeństwem brakuje obiektywnych warunków, by przeżyć akt płciowy jako zjednoczenie osób. Akt płciowy poza małżeństwem nie może osiągnąć właściwego znaczenia. Czyny takie są zawsze jakąś iluzją, próbą przeżycia czegoś, co jeszcze nie jest osiągalne. W tej sytuacji nie da się realizować sfery seksualnej w sposób pełny. Stosunki przedmałżeńskie, z racji niemożności osiągnięcia przez akt swej głębi, często spłycają współżycie, redukując go do czystej konsumpcji, co nierzadko utrudnia późniejsze przeżywanie głębokiego, szczęściodajnego zjednoczenia w małżeństwie. Są więc uważane za niewłaściwe i nieuporządkowane.
Drugą skrajnością, która także ma negatywne skutki, jest próba zaprzeczenia swoim potrzebom cielesnym. W takim przypadku młodzi ludzie boją się własnej seksualności, uważając poruszenia cielesne za grzeszne i niemoralne. Nierzadko takiemu podejściu towarzyszy silna, lecz niewłaściwie rozumiana motywacja religijna i moralna. Pojawia się podejście asekuracyjne mające na celu uniknięcie za wszelką cenę podniecenia seksualnego. Wszelkie sytuacje bliskości traktuje się tu jako zagrożenie. Dochodzi do lękowego analizowania własnych czynów – „czy już zgrzeszyliśmy, czy jeszcze nie?” Prawdziwym powodem takiego postępowania nie jest jednak pragnienie czystej miłości, ale poczucie winy i lęk, które nie sprzyjają harmonijnemu przeżywaniu więzi.
Z drugim modelem mamy do czynienia, kiedy rozumiemy czystość przede wszystkim jako unikanie okazji do grzechu. Nie jawi się więc ona jako wartość pozytywna, której pragniemy i którą wybieramy, lecz jedynie jako przeciwieństwo zła, którego chcemy uniknąć. Postrzegamy więc czystość tylko na tle grzechu, jakby na zasadzie kontrastu, nie odkrywając jej wartości samej w sobie. Potrafimy wymieniać czyny „nieczyste”, jednak nie potrafimy zdefiniować i zrozumieć czystości jako takiej. Często, gdy mówi się o czystości przedmałżeńskiej, kładzie się nacisk na zagrożenia związane z bliskością między dwojgiem ludzi. Usłyszeć można tego typu porady: należy unikać sytuacji bliskości, nie należy okazywać sobie pieszczot cielesnych, które mogą spowodować odczucie podniecenia, nie powinno się zostawać sam na sam, aby nie stwarzać okazji do grzechu, nie powinno się wyjeżdżać we dwoje na wakacje, nie kusić siebie poprzez rozmowy, gesty lub elementy wyglądu zewnętrznego, itd. Takie asekuracyjne podejście, choć bardzo szlachetne i nieraz heroiczne, jest jednak dość krótkowzroczne i nie daje rozwinąć się w pełni wolności osoby. Przynosi ono efekt w krótkiej perspektywie, pozwala uniknąć przez jakiś czas sytuacji próby, ale nie rozwiązuje problemu i nie uczy harmonijnego przeżywania swoich pragnień. Zawiera się w nim bowiem sugestia – jesteśmy zniewoleni, musimy zgrzeszyć gdy tylko będziemy mieli do tego okazję. Brak nieczystych czynów nie jest więc wolnym wyborem, tylko brakiem okazji do ich popełnienia. Młodzi nie uczą się jak przebywać z sobą w sposób czysty, jak przeżywać rodzące się pragnienie bliskości i intymności, gdyż nie dopuszczają takich sytuacji, traktując je automatycznie jako pokusę do grzechu. Wolność polega na tym, że człowiek wybiera czystość jako wartość i trwa w tym wyborze także wtedy, gdy odczuwa potrzebę, impuls lub podniecenie. Może więc pozwolić sobie na odczucie w pewnym stopniu siły własnych pragnień seksualnych i nie musi od razu z tego powodu zgrzeszyć.
Należy jeszcze zauważyć, że niejednokrotnie dwie, zaprezentowane, skrajne postawy istnieją obok siebie, młodzi wpadają z jednej skrajności w drugą. Często bowiem przyczyną problemów seksualnych jest bolesne rozdarcie pomiędzy silnym napięciem a poczuciem winy związanym z tymi pragnieniami. Ludzie, którzy w lękowy sposób przeżywają swoją seksualność, nieraz szybko upadają, gdyż nauczyli się uciekać i kryć przed własnymi pragnieniami, ale nie nauczyli się ich w sposób zrównoważony przeżywać i wyrażać. Stają się bezbronni, gdy znajdują się w sytuacji, w której nie potrafią już przez nimi uciec.
Koniecznie trzeba też dodać, że zaprezentowany wyżej schemat unikania pokus określony jako lękowy, w sposób oczywisty może być uzasadniony w niektórych sytuacjach. Wiele bowiem osób ma ograniczoną wolność panowania nad sobą wobec podniecenia seksualnego. Taki człowiek w pewnych sytuacjach powinien unikać pobudzenia sfery seksualnej, gdyż po prostu mógłby sobie z nim nie poradzić. Rzeczywiście w niektórych przypadkach nie należy lekkomyślnie prowokować własnych reakcji, lecz „profilaktycznie” zachowywać pewną „higienę psychiki”. Trzeba rozeznać, biorąc pod uwagę indywidualne predyspozycje, czy powinno się „wystawiać na pokusę”. Należy jednak dodać, że sytuacja taka nie jest optymalna. Człowiek powinien dążyć do wolności, a nie jedynie ukrywać się przed zagrożeniami. Nie powinno stać się to normą. Sytuację pewnego zniewolenia i potrzebę ukrywania się przez podnieceniem można by przyrównać do sytuacji wojny. W czasie wojny ludzie kryją się do bunkrów, aby uniknąć spadających bomb. Jednak wojna nie jest sytuacją optymalną dla człowieka. Powinien on dążyć do zakończenia tego ekstremalnego stanu i wyjścia z bunkra. Innym przykładem może być kwestia używania alkoholu. Dla człowieka zniewolonego, który chce wyleczyć się z choroby alkoholowej, każdy kontakt nawet z małą ilością alkoholu stwarza olbrzymie zagrożenie powrotu choroby. Nie powinien więc korzystać z alkoholu, gdyż jest wobec niego po prostu bezbronny. Jednak człowiek wolny może w zrównoważony sposób wykorzystywać alkohol i nie musi się go bać. O ile porównanie bliskości fizycznej do alkoholu może się wydać nietaktowne, lub wprost niesmaczne, to jednak w sytuacji zniewolenia analogia wydaje się bardziej adekwatna.
Opisana przez Karola Wojtyłę relacja między czułością a zmysłowością, ukazująca dwa różne modele realizowania potrzeb uczuciowych, pozwala lepiej zrozumieć istotę czystości, oraz ocenić konkretne sytuacje, zachodzące między dwojgiem osób. Ogólnie rzecz biorąc, Wojtyła czułością nazywa bezinteresowny akt dowartościowania osoby, okazania jej szacunku i czci, wyrażenia własnego przywiązania, podziwu i miłości. Czułość jest afirmacją męskości i kobiecości. Wyrazem fascynacji drugim człowiekiem odmiennej płci. Zmysłowość zaś to nastawienie koncentrujące się tylko na ciele drugiej osoby traktowanym jako „przedmiot użycia seksualnego” . Celem staje się osiągnięcie jak największej przyjemności seksualnej bez względu na dobro drugiej osoby. Upraszczając, można by sprowadzić ten schemat do altruizmu i egoizmu – w czułości centralnym punktem odniesienia jest drugi człowiek i jego dobro, w zmysłowości natomiast chodzi tylko o zaspokojenie własnego popędu kosztem drugiego. Takie uproszczenie, zbudowane przez ukazanie kontrastu między tymi dwoma rodzajami relacji, może prowadzić do błędnego oceniania od strony moralnej zachowań między mężćzyzną a kobietą.. Wydaje się bowiem czymś oczywistym, że nie każde szukanie przyjemności i nie każde zaspokajanie potrzeb uczuciowych, które realizujemy, świadczy o egoizmie i pożądliwości. Radość obcowania z ukochaną osobą, której towarzyszy obecność pragnień seksualnych, i pewne doświadczenie przyjemności nie jest samą zmysłowością, lecz bardziej uczuciowością, którą Wojtyła docenia. Nie można też rozumieć bezinteresowności jako wyzbycia się wszelkich swoich pragnień i potrzeb seksualnych realizowanych w relacji z drugą osobą. Miłość chrześcijańska jest bowiem miłością wzajemną, w której dochodzi do wymiany darów między dwojgiem kochających się osób. Te dary są zarazem duchowe i cielesne. Nie należy więc wszelkich potrzeb uczuciowo – cielesnych pojawiających się także przed małżeństwem automatycznie zaliczać do kategorii pożądliwości, czyli traktować tylko jako objaw zepsucia ludzkiej natury. Jedynym obiektywnym kryterium tego, że mamy do czynienia ze zmysłowością nie może być samo pojawienie się podniecenia seksualnego, czy nawet szukanie pewnej przyjemności spotkania z druga osobą, Te objawy same w sobie nie sprzeciwiają się czystości. Sytuacja jest moralnie oceniana negatywnie dopiero wtedy, gdy podniecenie jest celowo wywoływane z zamiarem zrealizowania go poprzez, niewłaściwy w tym momencie, stosunek seksualny. Ale samo pragnienie przyjemności i spełnienia uczuciowego, a także pojawianie się naturalnego podniecenia nie świadczy jeszcze, że przekroczona została granica czułości, tak potrzebnej w każdej miłości. Nie byłoby dobrze, gdyby narzeczeni, a później małżonkowie, z lęku przed popełnieniem grzechu, nie potrafili sobie okazywać czułości.
Z resztą sam Wojtyła mówi o pewnej dozie potrzebnej „interesowności” w doświadczeniu czułości, jeśli to służy „przeżyciu bliskości człowieka w stosunku do człowieka, zwłaszcza gdy ta bliskość jest potrzebna jednemu jak i drugiemu” . Owo „przeżycie bliskości” jest ważnym postulatem w budowaniu więzi miłosnej. Bowiem poprzez gesty, czułość cielesną i bliskość uczuciową dwoje ludzi może głęboko przeżyć i umocnić wspólnotę, która ich łączy. I tu właśnie przejawia się nieodzowna rola uczuć – oprócz wspólnej deklaracji i rozumowej oceny tego, że coś nas łączy, pragniemy jeszcze doświadczyć, przeżyć, poczuć, że jesteśmy razem, że nam na sobie zależy, że tworzymy jedność (choć jeszcze nie pełną). Jest to też przeżycie pewnej przynależności do siebie nawzajem, oraz wyłączności, która już niebawem ma być zadeklarowana w przysiędze małżeńskiej i potwierdzona przez Kościół. Istnieją bowiem specyficzne gesty zarezerwowane tylko dla kochających się osób. Czułość w różnych formach może pojawiać się w wielu relacjach z bliskimi, przyjaciółmi i innymi ludźmi. Tylko jednak mój narzeczony (narzeczona) dotyka mnie w taki sposób, całuje w taki sposób, obejmuje itd. Jest to gest zarezerwowany dla specyficznej relacji i odróżniający to doświadczenie od innych relacji i więzi. Takie przeżywanie bliskości wiąże się z radością, przyjemnością i pewnym zaspokojeniem różnych potrzeb. Nie ulega wątpliwości, że musi być ono zintegrowane z czystym stosunkiem osoby do osoby rozumianym jako szukanie jej dobra, wiernością, poświęceniem etc. Jednak integracja ta nie oznacza wykluczenia całkowicie elementów cielesno - uczuciowej przyjemności z relacji przedmałżeńskiej.
Aby spojrzeć na ludzką seksualność w sposób pozytywny nie należy tylko pytać: „Co wolno, czego nie wolno?”, albo „Co jest nieczyste?”. Należało by też zadać pytanie: „Jaka jest wartość dobrze przeżywanej intymności między dwojgiem ludzi wyrażonej przez pełną szacunku czułość, której towarzyszy zdrowe, spokojne przeżywanie rodzących się reakcji własnej seksualności?” Pierwsza grupa pytań dotyczących zagrożeń czystości też jest istotna, jednak bez pozytywnego spojrzenia na całego człowieka może spłycić i zubożyć ludzką miłość.
Pierwszą wartością dobrze pojętej czułości w relacji miłosnej, zarówno małżeńskiej jak i przedmałżeńskiej, jest wspomniane wyżej przeżycie bliskości. Miłość zawiera w sobie pragnienie bliskości drugiego człowieka. Relacja małżeńska jest najbardziej bliską i intymną więzią między ludźmi jaką można sobie wyobrazić. Przygotowanie do małżeństwa to także budowanie owej intymności, która choć jeszcze nie jest pełna (tak naprawdę buduje się ją całe życie), to jednak już zaczyna kiełkować. Bliskość ta dotyka wszystkich sfer osoby tak jak miłość jest rzeczywistością integralną. Nie można więc zamknąć jej tylko w samym rozumie czy woli, twierdząc, że na ciało przyjdzie czas później. Byłoby to dzielenie człowieka na kawałki. Już teraz, w młodej, rodzącej się miłości jest miejsce na serdeczną czułość okazywaną poprzez gesty cielesne. Takie przeżycie bliskości pomaga w wytworzeniu głębokiej wspólnoty osób, która dotyka różnych płaszczyzn osobowości. Czułość jest specyficznym językiem, poprzez który komunikujemy to, co często jest niewyrażalne w inny sposób. Najgłębsze przeżycia w człowieku domagają się wyrażenia i zakomunikowania nie tylko w sposób werbalny. Poprzez czułość człowiek wyrazić może własne uczucia, własne pragnienie, a także chęć towarzyszenia drugiej osobie w jej najskrytszych przeżyciach, wsparcie i opiekę, także wtedy, gdy przeżywa ona chwile trudne. Właśnie dlatego w czułości łączą się różne wymiary miłości: pragnienie drugiej osoby oraz pragnienie dobra drugiej osoby, miłość cielesna, spragniona bliskości i miłość ofiarna, wierna, dająca siebie w darze. Można powiedzieć, że w czułości eros spotyka się z agape. Druga osoba czuje się więc ukochana, upragniona, czuje się bezpiecznie, a także odkrywa swoją wartość, doświadczając na wszystkich płaszczyznach miłości swego partnera. Najgłębsze przeżycia, poprzez zakomunikowanie i wyrażenie stają się niejako wspólne, współodczuwane przez obydwie osoby. Rodzi się więc głęboka wspólnota, która doskonalić się ma przez całe życie.
Przeżyciu intymnej czułości towarzyszy reakcja ludzkiej seksualności, a właściwie, w sposób naturalny się w niej zawiera. Nie ma bowiem między dwojgiem kochających się osób rzeczywistości pozbawionej rysu seksualnego, podobnie jak miłość małżeńska, do której zmierza relacja, posiada go w sposób nieodłączny. Trudno więc wyobrazić sobie, aby okres budowania więzi miłosnej przez małżeństwem był „nieseksualny” (o ile coś takiego w ogóle istnieje). Problem polega na tym, jak włączyć własną seksualność w dynamikę budowania więzi, aby zachowała ona swój czysty i harmonijny charakter? Co zrobić, aby utwierdzała ona miłość i wyrażała czułość a nie zamieniała się w egoistyczną pożądliwość?
Na początku trzeba sobie uświadomić, że seksualność jest pięknym darem Boga służącym niepojętym wprost sprawom. Stwierdzenie to wydaje się bardzo oczywiste, lecz w praktyce często nie dość zrozumiane. Poprzez seksualność małżonkowie łączą się ze sobą w sposób najdoskonalszy i najintymniejszy, stają się jednym ciałem. Poprzez seksualność także mają oni udział w stwarzaniu człowieka, i to stwarzaniu dla wieczności. Przekazują życie, które ma trwać wiecznie, rodzą osobę, która jest umiłowanym dzieckiem Boga. Gdy dostrzega się niezwykłość i celowość daru seksualności, przestaje się przeżywać swoje reakcje seksualne w sposób lękowy. Młodzi nie postrzegają własnych odczuć jako grzesznych i niewłaściwych, lecz odkrywają w nich cudowne zaproszenie samego Boga do niezwykłej przygody miłości, która ma się stać ich udziałem. Wyrażają też własne pragnienie, dając sobie do zrozumienia, że oczekują na współżycie małżeńskie jako na coś cudownego, dają wyraz swej tęsknocie za pełnym zjednoczeniem, które ma się dokonać w małżeństwie. Rozumieją jednocześnie, że celu tego nie da się osiągnąć w pełni już teraz, przed małżeństwem, wyczuwają, że niewłaściwe korzystanie z tego daru byłoby jakimś jego zmarnowaniem, jakąś profanacją. W takiej perspektywie czystość rozumiana jako wstrzemięźliwość od kontaktów seksualnych, nie wydaje się stratą, nie powoduje bolesnego rozdarcia. Staje się elementem przygotowania na przyjęcie wspaniałego daru, na który coraz bardziej i z większą nadzieją się oczekuje. Pomaga to wykształcić w sobie prawidłowe spojrzenie i przeżywanie własnych pragnień seksualnych, dalekie od logiki zwykłej konsumpcji cielesnej wyrażonej w zdaniu: „przed małżeństwem nie wolno, a po małżeństwie już wreszcie wolno...”
Drugim elementem przeżywania własnej seksualności przez narzeczonych jest próba przekroczenia podniecenia seksualnego, aby nie zdominowało ono sytuacji, w której znajduje się para. Chodzi o to, żeby nauczyć się obcować ze sobą w klimacie czułości, bez wyraźnego podtekstu seksualnego, a rodzące się pragnienia traktować bardziej w kategoriach naturalnych reakcji niż zagrożenia. Taka umiejętność jest niezwykle ważna w małżeństwie. Miłość bowiem powinna być okazywana w każdej chwili, a bliskość i intymność są nieodłącznymi elementami więzi kochających się osób, oraz czynnikiem niezwykle istotnym dla ich relacji. Nie zawsze zaś możliwe jest współżycie seksualne. Choćby w okresie wstrzemięźliwości małżeńskiej związanej z naturalnym planowaniem rodziny pojawia się potrzeba harmonijnego przeżywania bliskości między mężem i żoną. Nie byłoby dobrze gdyby z lęku przed podnieceniem seksualnym małżonkowie unikali siebie w tym okresie. I dlatego niezwykle ważną umiejętnością jest przeżywanie reakcji seksualnych jako elementu bliskości, bez potrzeby zrealizowania ich tu i teraz przez współżycie seksualne. Dobrze więc jeśli młodzi ludzie potrafią przeżywać rodzące się podniecenie nie tylko jako wstęp do współżycia, ale jako naturalną reakcję, która nie musi oznaczać zrezygnowania z czułości i bliskości. Czymś innym od czułości jest oczywiście zbytnie rozbudzanie seksualne, które trudno potem opanować. Jednak celowe rozbudzanie tej sfery to nie to samo, co pojawianie się pewnych odczuć jako zwykłej reakcji, którą można przeżyć w spokojny sposób. Lękowe unikanie sytuacji bliskości cielesnej rodzi problemy. Otóż zawiera w sobie przekaz: „każdy gest powodujący jakąkolwiek reakcje ciała jest pokusą, która może się skończyć grzechem nieczystym”. Jeśli przyjmie się takie założenie, trudno będzie zrealizować czułość i intymność w małżeństwie, poza kontekstem współżycia. Lęk przed bliskością, oraz nieumiejętność radzenia sobie z nim mogą zostać przeniesione na pożycie małżeńskie.
Przeżywanie rozmaitych uczuć i reakcji związanych ze wzajemną bliskością stają się dla młodych ludzi szkołą samych siebie. Poznają oni własne sposoby reagowania, własną emocjonalność. Uczą się także wyrażania tych doznań w szczerym dialogu. I tutaj odkrywamy kolejną wartość czystej, serdecznej i czułej bliskości, którą przeżywają narzeczeni. Jeśli bowiem, zamiast ukrywać się przed własnymi uczuciami, pragną je przeżywać w sposób zintegrowany, muszą zacząć o nich ze sobą rozmawiać. Chcący zachować czystość przedmałżeńską ludzie, rozmawiają o własnych przeżyciach, opisują doznania, których doświadczyli w momentach bliskości. Potrafią opisać swoje przeżycia i zauważyć ich późniejsze skutki. Potrafią także sprecyzować jakie sytuacje, gesty lub pieszczoty są dla nich niewłaściwe, gdyż nie pomagają im w zharmonizowaniu sfery odczuć seksualnych z bliskością odpowiednią na czas chodzenia ze sobą lub narzeczeństwa. Otwarcie dialogując ze sobą przełamują pewne bariery obcości w kontakcie z drugą osobą, zaczynają lepiej się rozumieć i bardziej swobodnie dzielić się spostrzeżeniami. Ta umiejętność jest wielkim skarbem, który wniosą oni w późniejsze pożycie małżeńskie, gdzie rozmowa na temat intymnych doznań jest czymś niezbędnym a brak otwartości w tej kwestii może stać się przyczyną wielu problemów.
Powyższe rozważania dotyczące znaczenia kontaktu uczuciowego i czułości w relacji przedmałżeńskiej nie odpowiadają wprost na pytanie o granice dopuszczalnych pieszczot i bliskości cielesnej w tym okresie. Nie da się jednak w sposób jednoznaczny określić takich granic. Z jednej strony, jak to już wielokrotnie zostało podkreślone, nie należy się bać bliskości, ani unikać za wszelką cenę odczucia podniecenia seksualnego. O wiele bardziej wartościowe jest uczenie się twórczego przeżywania takich chwil w sposób czysty. Kiedy młodzi ludzie uczciwie pracują nad budowaniem wzajemnego kontaktu opartego na czułości, osiągają pewną wrażliwość i przejrzystość wewnętrzną. Mając bowiem w sobie wyraźne nastawienie na zachowanie wstrzemięźliwości seksualnej do ślubu, wyraźnie też wyczuwają, które sytuacje nie współbrzmią z tym postanowieniem. Odkrywają je jako zupełnie niepasujące do ich zamierzonego celu. Jeśli na przykład niektóre pieszczoty lub gesty powodują zbytnie rozbudzenie seksualne, wtedy intuicyjnie wręcz potrafią je określić jako niewłaściwe. W szczerym dialogu dzielą się swoimi odczuciami. Pieszczoty, które poprzez wywoływane reakcje przyjmują charakter „gry wstępnej”, rodzą pytanie – do czego są wstępem, skoro narzeczeni nie planują współżyć seksualnie? Sami więc młodzi ludzie odkrywają, że dane sytuacje nie mają w tym momencie uzasadnienia i niczemu nie służą. Ta świadomość jest przejawem wolności i równowagi wewnętrznej.
Z drugiej strony nie ulega wątpliwości, że człowiek pozostaje słaby i grzeszny. Nie powinien więc zbytnio „ryzykować” wystawiając się na działanie silnie rozbudzonych pragnień seksualnych. Co to jednak znaczy „zbytnio ryzykować”? Jeżeli osoba funkcjonuje w stanie częstego pobudzenia, które potem musi wielkim wysiłkiem wyciszać, czemu towarzyszy ból i frustracja, można sądzić, że jej sposób przeżywania bliskości fizycznej nie spełnia swojej funkcji. Pogłębiające się uczucie frustracji, rodzące się ze zbytnio rozbudzanego pragnienia względem drugiej osoby i niemożności jego zrealizowania może rzeczywiście doprowadzić do rozdarcia wewnętrznego. Podniecenie seksualne, które pozostawia pewną bolesną pustkę, uczucie niespełnionego rozbudzenia, nie służy budowaniu równowagi wewnętrznej. Istnieje też problem przerostu doznań uczuciowo-cielesnych nad innymi aspektami budowania więzi. Nie byłoby dobrze gdyby sama fascynacja emocjonalno-erotyczna stała się głównym budulcem relacji dwojga ludzi. Pojawia się zatem drugie ważne kryterium – czy relacja narzeczeńska rozwija się harmonijnie we wszystkich swoich sferach, a nie tylko w sferze uczuć i doznań? Czy inne ważne elementy budowanej więzi nie są zaniedbywane?
W dynamikę uczenia się czystego wyrażania miłości jest wpisany pewien rodzaj ryzyka, że czułość przerodzi się w zmysłowość. Gdy młodzi ludzkie zbytnio się rozbudzą w czasie okazywania sobie czułości, co zawsze może się zdarzyć, powinni wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość. Jeśli odkrywają, że w pewnym momencie „poszli za daleko” i muszą wyhamować, wyciszyć pobudzenie seksualne, to może się to stać dla nich ważną lekcją własnej reaktywności cielesno - emocjonalnej. Jeśli natomiast ciągle muszą się hamować, pojawia się wątpliwość, czy wyciągają prawidłowe wnioski z tej lekcji. Uczenie się czystej czułości jest w jakimś stopniu oscylowaniem między ryzykiem i ostrożnością. Zdolność do okazywanie sobie czułości bez nadmiernego rozbudzania się można porównać do kompasu używanego w czasie podróży, który nieustannie wyznacza właściwy kierunek. Gdy zmysłowość spowoduje zejście z tej drogi trzeba na nią powrócić.
Ostatecznym kryterium są skutki w życiu dwojga osób. Aby te skutki wydobyć i odpowiednio zinterpretować potrzebny jest szczery dialog narzeczonych między sobą, a także z osobą, która potrafi zobiektywizować ich przeżycia, na przykład z kierownikiem duchowym lub spowiednikiem.
Podsumowując rozważania na temat specyficznych aspektów miłości przedmałżeńskiej, trzeba podkreślić, że relacja narzeczeńska jest tą sama relacją między dwojgiem osób, która istnieć będzie później jako sakramentalne małżeństwo. Istnieje zatem ścisła zależność między tym okresem a późniejszym małżeństwem, a zatem i duże prawdopodobieństwo, że pewne istotne cechy relacji przedmałżeńskiej zostaną przeniesione na pożycie małżeńskie. Wynika stąd, że narzeczeni w jakiś sposób już w tym okresie uczą się przeżywać sytuacje istotne dla małżeństwa, mają pewien przedsmak, lub raczej doświadczają (w pewnym stopniu) tego, co jest charakterystyczne dla małżeństwa. Nie należy więc separować tych dwóch etapów od siebie. Wzajemną zależność narzeczeństwa i małżeństwa można porównać do rzeczywistości duchowej, a mianowicie do życia doczesnego i wiecznego. Życie doczesne jest przygotowaniem do życia wiecznego. Jednak na mocy zmartwychwstania Chrystusa wierzący poprzez łaskę uświęcającą, sakramenty, modlitwę etc mają, już w życiu doczesnym, częściowy udział (antycypują) w nadprzyrodzonej więzi z Bogiem, której pełnia zrealizuje się w życiu wiecznym. Podobnie narzeczeństwo, choć jeszcze nie jest pełną jednością osób, z przysługującymi jej prawami i przywilejami, jednak już, w pewnym stopniu, powinno wyrażać (antycypować) jedność, do której zmierzają narzeczeni.
źródło: www.szansaspotkania.pl