Uwaga

Jak okazywać miłość naszym Zmarłym

Jacek Salij OP "W drodze"
 
W encyklice Spe salvi papież Benedykt XVI napisał: „W ciągu wszystkich wieków chrześcijaństwo żywiło fundamentalne przekonanie, że miłość może dotrzeć aż na tamten świat, że jest możliwe wzajemne obdarowanie, w którym jesteśmy połączeni więzami uczucia poza granice śmierci”.

Warto sobie uprzytomnić, że miłość możemy okazać naszym zmarłym nie tylko przez modlitwę za nich. Jest ona oczywiście czymś niezwykle ważnym – przecież w ten sposób pogłębia się nasza wspólnota z nimi przed Bogiem. Kościół szczególnie zachęca nas do tego, żebyśmy pamiętali o nich podczas ofiary eucharystycznej. Jednak również w inny sposób możemy – a niekiedy nawet powinniśmy – okazywać miłość tym, którzy już odeszli.

Możemy być pełnomocnikami naszych zmarłych

Zacznę od świadectwa. Wyczytałem kiedyś u Oskara Kolberga, że ludność wiejska na Mazowszu pielęgnowała pewien zwyczaj: kondukt pogrzebowy w drodze na cmentarz zatrzymywał się obok kapliczki albo przy krzyżu przydrożnym i ktoś z bliskich zmarłego zwracał się do uczestników pogrzebu z prośbą, aby wybaczyli mu wszelkie zło, jakie, być może, zmarły im wyrządził. Obyczaj nakazywał

przekrzykiwać się wtedy wzajemnie zdaniami w rodzaju: „To on niech nam wybaczy, jeżeli go skrzywdziliśmy!”, „Nic przeciwko niemu nie mamy!”, „Niech Pan Jezus okaże mu miłosierdzie!”, „Niech odpoczywa w pokoju!” itp.

Przypomniałem o tym zwyczaju podczas pogrzebu pewnej artystki. Ten passus kazania pogrzebowego zakończyłem zachętą, ażeby podczas przekazywania sobie znaku pokoju wszyscy duchowo pojednali się ze zmarłą, ale również żebyśmy my wszyscy, uczestnicy tego pogrzebu, pojednali się wzajemnie ze sobą i wybaczyli sobie wszelkie urazy, które się w nas być może nagromadziły. „Potraktujmy to – powiedziałem – jako rodzaj naszego daru dla zmarłej, który może w Bożych oczach będzie nawet więcej wart niż nasze modlitwy”.

Nie wiedziałem, że w pogrzebie uczestniczy wielu ludzi głęboko ze sobą skłóconych. Gdybym wiedział, może nie odważyłbym się aż tak bezceremonialnie wzywać do pojednania. Wiele się potem nasłuchałem o tym, że na uczestników pogrzebu spłynął wtedy deszcz łaski Bożej. Ludzie składali świadectwa o wielu pojednaniach, które się podczas tego pogrzebu dokonały. Jeszcze dziś się zdarza, że ktoś wspomina moje wezwanie do przekazania sobie znaku pokoju jako niezapomniane doświadczenie i wielki cud łaski Bożej.

Zwyczajnym sposobem czynienia dobrych uczynków w imieniu bliskiego nam zmarłego, niejako w jego zastępstwie, jest spłacenie jego długów oraz wypełnienie innych podjętych przez niego zobowiązań i naprawienie dających się jakoś wynagrodzić krzywd, które komuś wyrządził – jeżeli sam, odchodząc z tego świata, nie zdążył pozamykać swoich rachunków z bliźnimi. Miłość podpowiada nam, że na sądzie Bożym będzie mu łatwiej, jeżeli tego nie zaniedbamy.

Intuicja podpowiada też, żeby swojemu drogiemu zmarłemu umożliwić czynienie dobra nawet po śmierci. Niekiedy rozwiązywano to wręcz instytucjonalnie i na przykład podczas pogrzebu osoby majętnej rodzinie nie wypadało się uchylić od rozdawania jałmużny ubogim. W niektórych klasztorach zmarły zakonnik przez czterdzieści dni po swojej śmierci dostawał swój posiłek, był on przekazywany komuś głodnemu. Dzisiaj zdarza się, że rodzina zmarłego prosi jego znajomych i przyjaciół, aby zamiast kwiatów na grób złożyli ofiarę na jakąś instytucję charytatywną, a bywa i tak, że bliscy zmarłego fundują stypendium dla ubogiego studenta. Jeden tylko Bóg wie, jakie oraz ile różnych dobrych uczynków spełniają ludzie ze względu na swoich zmarłych, nikomu się tym nie chwaląc. Zazwyczaj mamy wówczas poczucie, jak gdyby spełnione w ten sposób dobro liczyło się jako zasługa tego zmarłego.

Czy nasi zmarli modlą się za nas?

Czy zmarli wiedzą, co się dzieje z tymi, z którymi tutaj na ziemi byli związani? Oraz pytanie drugie: My modlimy się za nich, ale czy oni modlą się za nas? Odpowiedzi trzeba szukać w perspektywie prawdy o świętych obcowaniu.

Dwie rzeczy wiemy na pewno. Powinniśmy się modlić za naszych zmarłych – należy jednak pamiętać, że skuteczność naszej modlitwy zależy od tego, czy wstawiając się za nimi u Boga, jesteśmy w stanie łaski uświęcającej. Jeżeli króluje w nas grzech, niweczy on skuteczność naszych modlitw. Zazwyczaj zdajemy sobie z tego sprawę i często mając wielką potrzebę powierzenia swoich zmarłych Panu Bogu, sami z siebie, bez żadnej zachęty, przystępujemy do sakramentu pokuty i przyjmujemy komunię świętą, wierząc, że zanoszone przez nas modlitwy za zmarłego będą dzięki temu bardziej skuteczne. Te nawrócenia to zapewne największe zwycięstwa zza grobu, które z pewnością liczą się zmarłym jako ich zasługa.

Jeszcze jedno wiemy na pewno: zmarli, którzy są już dopuszczeni do oglądania Bożego oblicza, aktywnie interesują się tymi wszystkimi, których podczas swojego ziemskiego życia kochali, i na pewno modlą się za nich. Oni bowiem są już cali w Bogu i realnie uczestniczą w Bożej prawdzie i miłości. Nauczyciele Kościoła wysuwają tu jednak ważne zastrzeżenie: Skuteczność naszych modlitw za zmarłych oraz ich modlitw za nas istotnie zmniejsza (albo nawet niweczy) nasz grzech. Choćbym miał bardzo świętych rodziców i nawet jeżeli oni są już ostatecznie zjednoczeni z Bogiem, niewiele ich modlitwa za mnie mi pomoże, jeżeli żyję w grzechu i w ogóle nie zamierzam się nawracać. Krótko mówiąc: Aby modlitwa zanoszona za mnie przez zmarłych, którzy są już bez reszty święci, była skuteczna, ja sam muszę Boga kochać i starać się wzrastać w świętości.

Jeżeli natomiast moi bliscy są jeszcze w czyśćcu – czy oni wiedzą, co się ze mną dzieje i czy modlą się za mnie? Tego nie wiemy. Raczej nie – tak twierdzą najwybitniejsi teologowie. Kościół jednak ostatecznie się na ten temat nie wypowiedział – zatem lepiej nie znać odpowiedzi na te pytania niż ryzykować fałszywe odpowiedzi. Najważniejsze, żebyśmy nie zapominali się modlić za naszych zmarłych.

Jacek Salij OP - ur. 1942, dominikanin, duszpasterz, profesor teologii UKSW, autor wielu książek i artykułów, mieszka w Warszawie. (wszystkie teksty tego autora)