Każdemu zależy na miłości szczęśliwej, a pragnienie miłości trwałej jest naturalną potrzebą psychiczną każdego człowieka. I chociaż wszyscy zakochani są przekonani, że ich miłość jest jedyna, wyjątkowa, i wierzą w szczęście swojego związku, to jednak mają świadomość, że jest ono nieustannie zagrożone kryzysem. Nie myślą o tym, no bo po co, skoro jest nam teraz tak dobrze. I właśnie dlatego, że jest dobrze, to tę miłość warto chronić, nieustannie obudowywać, korzystając z pomocy z „najwyższej półki”. Jest nią pomoc, którą oferuje nam Pan Bóg w sakramencie małżeństwa. To nie są, jak się popularnie mówi, kajdany, ale wręcz przeciwnie – wyzwolenie, droga do naprawdę wolnej miłości, wolnej – znaczy bez zahamowań, bez kajdan przeszkadzających w rozwoju miłości. Oczywiście pod warunkiem, że z tego sakramentu będzie się korzystać, a nie potraktuje się go jako imprezę.
Osoby, które przy ołtarzu i w obecności kapłana ślubują sobie miłość, wierność i uczciwość, zostają przez Pana Boga obdarowane łaską pomagającą im w ich dochowaniu. Przysięgę kończą słowami „Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący i wszyscy święci”. Proszą w ten sposób Pana Boga, aby im pomógł w tym, co po ludzku jest bardzo trudne. W odpowiedzi Bóg uzdalnia ich do zachowania jedności małżeństwa. Daje dobre natchnienia do podjęcia działań umacniających małżeństwo, pomaga w odczytywaniu w Piśmie Świętym wskazówek do budowania małżeństwa, porusza sumienie, zachęca, dodaje mądrości, odwagi, wytrwałości, przestrzega przed fałszywymi krokami. Czasem także podjęcie koniecznej terapii może być owocem działania łaski, decyzja na poczęcie dziecka i wiele innych. Na wszystkie działania łaski trzeba się jednak otworzyć, podjąć te dobre natchnienia. Można bowiem zamknąć się na nie, zagłuszyć je sobie, udawać, że się nie słyszy, lekceważyć i kierować się własnymi pomysłami, kierując się własną wygodą, podejmując działania – w imię własnej korzyści – przeciwko drugiej osobie. Marnuje się wtedy łaskę sakramentu małżeństwa. Dlatego rozpada się tak wiele małżeństw, pomimo że zawarte były w kościele.
Ślub kojarzy mi się z imprezą, papierem, biurokracją przygotowań, zbieraniem pieczątek na kursach przedmałżeńskich, o których chodzą ponure opowieści. Po co to? Przecież my się kochamy. Ślub nas nie uchroni przed rozwodem. Tyle małżeństw się rozpada. Prawie wszystkie po ślubie kościelnym. I potem zaczynają się problemy: strata czasu, pieniędzy na prowadzenie sprawy rozwodowej, a nade wszystko stres. Trauma. Ja chcę się odciąć od tych procedur. Chcę ocalić naszą miłość! Ślub kościelny to przeżytek. - Jacek
Jeżeli ślub kościelny traktowany jest przede wszystkim jako impreza dla rodziny, to rzeczywiście jest przeżytkiem. Potrzebny jest świadomy wybór małżeństwa zawartego w kościele, opartego na wiedzy, czym jest sakrament małżeństwa. Potem tę wiedzę warto stosować w swoim życiu. Piszesz, Jacku, że rozpada się wiele małżeństw zawartych w kościele. Tak, oczywiście, bo sam ślub, a raczej ceremonia ślubna nie gwarantuje trwałości małżeństwa. Gwarantem jest Pan Bóg, który swoją łaską umacnia słowa przysięgi. W życiu codziennym trzeba jednak z tej łaski korzystać. Dlatego pytanie o ślub kościelny to nie jest kwestia „papieru”, uroczystości dla rodziny i znajomych. To nie jest przeżycie ciekawego wydarzenia w najdłuższym na świecie samochodzie, szałowej sukni i karecie zaprzężonej w czwórkę koni. To jest kwestia więzi z Panem Bogiem. Dialogu z Nim. Zaufania i zawierzenia Mu.
W naszym związku kłótnie pojawiły się między nami jeszcze przed ślubem. Zdawało mi się chwilami, że nasze chodzenie ze sobą wisi na włosku i bardzo się tego bałem. Jednak zdecydowałem się na małżeństwo z Irenką, bo widziałem, że kimś ważnym dla Niej jest Pan Bóg. Był wspólnym mianownikiem naszego bycia razem i wspólnym mianownikiem wszystkich nieporozumień i napięć, jakie się pojawiały między nami. Więź z Panem Bogiem przejawiała się u Irenki nie jakąś ideologią, nie samą tylko pobożnością, ale poczuciem Jego realnej obecności w życiu. Bóg był punktem oparcia i ostatecznym punktem odniesienia wszystkich działań. Oboje byliśmy związani z duszpasterstwami akademickimi i choć były to różne ośrodki, to jednak sam fakt przynależności Irenki do takiego duszpasterstwa budził we mnie zaufanie.
Właśnie wtedy powiedziałem sobie, że cokolwiek by się nie wydarzyło w naszym życiu, to nasze małżeństwo będzie nierozerwalne. Wyszedłem z założenia, że jeżeli dwoje ludzi chce budować swoją przyszłość w oparciu o więź z Bogiem, to On ich nie opuści. I że takie małżeństwo musi przetrwać wszystkie burze. Dlatego sakrament. Dlatego ślub w kościele. Jesteśmy w ten sposób razem od 38 lat.
Nie wiem, jak potoczyłyby się nasze losy, gdyby nie sakrament małżeństwa. Bardzo poważnie go traktowaliśmy. Nie podobały nam się wielkie imprezy ślubne organizowane na setki osób, żeby się pokazać przed rodziną, znajomymi i koleżankami. Wiele razy mówiliśmy sobie, że to ma być NASZA uroczystość. Były to czasy, kiedy jeszcze ślub cywilny był oddzielnie z kościelnym. Z przyczyn organizacyjnych ślub kościelny mieliśmy dwa tygodnie po cywilnym. Po podpisaniu kontraktu moi rodzice zaprosili nas na obiad, w czasie którego dość ostentacyjnie zdjęliśmy obrączki, by je założyć sobie na zawsze dwa tygodnie później w bocznej kaplicy kościoła, do której czasem przychodziliśmy jako narzeczeni. Bo te obrączki, których nie zdejmujemy nigdy, były i są znakiem naszego małżeńskiego przymierza z Panem Bogiem.