Zawierając sakramentalne małżeństwo, wchodzimy w rzeczywistość bardzo szczególnego przeżywania obecności Pana Boga w naszym związku. Nie jest On obojętny dla naszego małżeństwa. Ślub w kościele to akt religijny, wypływający z faktu, że Bóg jest dla nas Kimś ważnym. To my przy ołtarzu ślubujemy sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską, ale to On, Bóg, ślubował nam, małżonkom miłość, wierność i uczciwość, i że nie opuści nas. Co najwyżej my możemy go opuścić, i wtedy nie potrafimy poradzić sobie z trudnościami. Dlatego potrzebne jest pogłębianie i odnawianie przeżywania miejsca i obecności Boga w naszym życiu już teraz, chodząc ze sobą, będąc parą jeszcze przed ślubem.
W Ewangelii jest przypowieść o człowieku, który budowa swój dom na piasku. Kiedy przyszły burze i ulewy, wody podmyły fundament, dom runął, a „upadek jego był wielki”. Królestwo Boże – czytamy dalej w Ewangelii – podobne jest do człowieka, który zbudował swój dom na skale. Kiedy przyszły burze, dom ocalał, bo był założony na mocnym fundamencie. Te słowa możemy odnieść do planowania naszego małżeństwa. Dom na piasku to dom budowany na samych tylko uczuciach, których intensywność się zmniejszy albo zostaną wyparte przez uczucia trudne, przykre. Dom na piasku to dom, w którym nie rozmawialiśmy o tym, co nas naprawdę łączy, co jest trudne i czy będziemy potrafili prowadzić dialog. Dom na piasku to wreszcie dom, w którym siła naszego fundamentu, największe jego spoiwo – czyli Pan Bóg – pozostał w kościele po uroczystości zaślubin. Teraz jest gdzieś w kącie obojętności. Fundament na skale oznacza nasze twarde i trudne nieraz rozmowy o naszej hierarchii wartości, o motywach zawarcia małżeństwa. To nade wszystko rozpoznawanie naszej zdolności do wzajemnego słuchania, rozumienia się nawzajem i dzielenia. Nade wszystko zaś przebaczania. Dom na skale to dom, w którym wszystkie nasze codzienne dialogi, nasze patrzenie razem w jednym kierunku, umacniamy więzią z Panem Bogiem.
Bardzo się kochamy. Dobrze nam razem ze sobą. Myślimy o małżeństwie. Jest tylko jeden problem. Mój chłopak deklaruje się jako niewierzący. Nie chodzi do kościoła. Życzliwie patrzy na moje praktyki religijne. Ale raz mówi, że nie wierzy, drugi raz, że jest agnostykiem. Kiedy indziej tylko się uśmiecha. Dla mnie wiara jest czymś bardzo ważnym. Czy mam się zdecydować na małżeństwo z nim, czy nie? - Beata
Gdyby Twój chłopak przejawiał nastawienia antyreligijne, negatywnie odnosił się do Twojej wiary, zdecydowanie odradzałbym małżeństwo z nim. Wydaje się, że w Waszym przypadku tak nie jest. Dlatego potrzebny jest Wasz bardzo wnikliwy dialog na ten temat. Stosunek do Pana Boga jest często zraniony: złymi doświadczeniami katechezy szkolnej, odrzuceniem wiary dziecinnej i niezastąpienie jej wiarą dojrzałą, nieuzyskaniem odpowiedzi na nurtujące pytania, odejściem od praktyk religijnych w domu rodziców w wyniku ich konfliktu z Kościołem, zwykłą obojętnością wobec spraw, które wobec atrakcji życiowych i nastawienia na ich pochłanianie stały się mniej ważne, bo nienarzucające się reklamą. Odejście od Pana Boga i Kościoła może być też spowodowane uleganiem stereotypom w pracy, na studiach. Warto rozmawiać o tych przyczynach obojętności religijnej, a nade wszystko – być świadkiem wiary dla Twojego chłopaka. Nie samej tylko pobożności, ale obecności Pana Boga, żywego i prawdziwego w Twoim życiu. Warto, byś żyła tak, by jego to ciekawiło, żeby sam wyciągał Cię na rozmowy na ten temat lub przynajmniej podejmował Twoją inicjatywę. Być może na tej drodze Twój chłopak powróci do Pana Boga i Kościoła. Pamiętam wypowiedź pewnego chłopaka następnego dnia po zawarciu sakramentalnego małżeństwa: Moje życie było straszne do chwili odkrycia przeze mnie istnienia Boga. Do tego czasu to była droga do jakiegoś samobójstwa wewnętrznego. Ciągle czegoś szukałem: wrażeń, doznań, wciąż mi było mało... Jednak takie doświadczenia nie muszą się powtarzać, ale tym bardziej przed małżeństwem potrzebne są rozmowy o wierze i niewierze.
Decyzję o małżeństwie musisz oczywiście podjąć sama. Moc Waszej miłości może spowodować otwarcie się Twojego chłopaka na łaskę wiary, ale wcale się tak stać nie musi. Szczególnie ważna jest jednak rozmowa na temat nierozerwalności małżeństwa. Powinniście porozmawiać, jak rozumie on słowa przysięgi małżeńskiej i czy to budzi Twoje zaufanie, że Cię rzeczywiście nie opuści.
Kiedy chodziliśmy ze sobą, chodziliśmy także razem do kościoła. Nie wynikało to tylko z pobożności wyniesionej z domów rodzinnych, nie wynikało z tradycji religijnej, ale było potrzebą nas obojga. Uczestnictwo w Mszy św. niedzielnej nawet wtedy, kiedy wyjeżdżaliśmy razem w niedziele, było absolutnie na pierwszym miejscu. Widziałem, że Bóg jest dla niej Kimś ważnym. Dla mnie też był ważny. Był odniesieniem wszystkich działań. Odczuwałem Jego obecność tuż obok, jak gdyby za niewidzialną zasłoną. Nie „wierzyłem” w Jego istnienie, bo wiedziałem, że On jest. Odczuwałem jego obecność. Co najwyżej sam oddalałem się od Niego i wtedy rzeczywiście „nie czułem”. Przystępowaliśmy razem do Komunii św. Na pytanie, kim jest Bóg w jej życiu, odpowiadała zazwyczaj krótko: WSZYSTKIM. Dla mnie też był WSZYSTKIM. Dlatego a priori ufałem, że damy sobie razem z Irenką radę w życiu małżeńskim, choćby nie wiem jakie trudności nas czekały. Niewiele rozmawialiśmy o wierze, ale w tle naszych rozmów na tematy codzienne, o planach, zawsze była ona tą płaszczyzną, na której żyliśmy, istnieliśmy, poruszaliśmy się. Tak jest do dziś.