Odpowiedź na to pytanie wydaje się prosta: zaiskrzyło między Wami, pojawiły się uczucia, które zachęciły Was do spędzania razem coraz więcej czasu. Dobrze Wam razem ze sobą. Ale co dalej? Jakie macie plany? Czy rozmawiacie o tym? Co Was naprawdę łączy? Czy chodzi tylko o imprezowe zaszalenie, czy coś więcej? Warto realnie popatrzeć na siebie, czy będzie się w stanie naprawdę pokochać swojego chłopaka czy dziewczynę „na dobre i złe”.
Poważne zaangażowanie w związek porusza całą osobowość człowieka, zmienia ją i kształtuje. Sprawia, że stajemy się dojrzalsi, bo prawdziwa miłość to przede wszystkim pragnienie dobra dla osoby kochanej. To odpowiedzialność za własne i partnera zaangażowanie w związek – także emocjonalne. Warto mieć takie podejście od początku znajomości, gdyż dużo lęków, nieufności i zahamowań we wzajemnych kontaktach w małżeństwie wynika ze zranień we wcześniejszych związkach.
Znane jest powiedzenie o patrzeniu na siebie w okresie narzeczeństwa przez różowe okulary. Każda para temu zaprzecza, mówiąc, że patrzy na swój związek realnie. Tym niemniej warto mieć świadomość, że uczucia z jednej strony utrudniają obiektywne popatrzenie na swój związek, ale z drugiej – ta wielka dynamika uczuć, jakie Was łączą, i determinacja „Nam się uda!” może pokonać trudności, na jakie napotkacie. Pod warunkiem, że będziecie o miłość dbać, troszczyć się i nie powiecie „ja go już nie kocham” albo „ona mnie nie kocha”, gdy zmniejszy się intensywność uczuć.
Jestem razem z moją dziewczyną od roku. Myślimy o ślubie, ale sytuacja się skomplikowała, kiedy dowiedziałem się, że Anka była we wcześniejszym związku. Zakończyła go oficjalnie, kiedy myśmy zaczęli być razem, ale odczuwałem, że ta sprawa w głowie Anki mocno się zakotwiczyła. W wieku 18 lat uciekła z domu, w którym rządził alkohol i wieczne awantury. Jej rodzicie w końcu się rozeszli. Związała się chłopakiem kilka lat starszym. Mieszkali ze sobą przez kilka lat, nie biorąc ślubu. Anka wspomina ten czas jak życie w prawdziwej rodzinie. Doświadczyła od tego chłopaka dużo ciepła i życzliwości, chociaż w końcu się rozstali. Ja nie doświadczyłem tak długiego związku z kobietą w swoim życiu i nie potrafię zrozumieć tej sytuacji. Nie wiem, czy w ogóle powinienem poruszać temat przeszłości, który dla Anki może jest trudny. Chciałbym jednak uporządkować te sprawy z przeszłości, żeby wiedzieć, na czym stoimy. Zależy mi na Ance, rozmawiamy o ślubie, o sobie, o przyszłości, ale przeszłość na tym zalega. - Marek
Staram się wczuć w sytuację nie tylko Marka, ale i Anki. To dlatego, że brakowało jej miłości w domu rodzinnym, uciekła i związała się z tamtym chłopakiem. Bała się ślubu, widząc sposób życia swoich rodziców. Szukała domu. Dlatego o związku z tamtym chłopakiem mówi jak o rodzinie. Napisałem Markowi: Proszę jej za to nie winić. Potrzebna jest jednak Wasza bardzo szczera i bardzo serdeczna rozmowa, czy tamten związek jest definitywnie zakończony. Bo jeżeli coś zacznie trzeszczeć między wami, Anka może zacząć myśleć o odnowieniu tamtego związku. Napisałem też Markowi, że oboje muszą mieć świadomość, że lekko im nie będzie, bo zarówno poprzedni związek, jak i syndrom DDA (Dorosłego Dziecka Alkoholika) na pewno pozostawił w niej trwałe ślady, które będą utrudniać ich związek, a być może będą nawet wymagały terapii. A o przeszłości warto rozmawiać tylko o tyle, o ile buduje ona przyszłość.
I jeszcze jedna sprawa, chyba najważniejsza, o której napisałem Markowi. Skoro myślą o ślubie kościelnym, to potrzebne jest zawierzenie, takie całkowite i bez granic Panu Bogu, który – jak można ufać – ich połączył, by odkryli prawdziwą, wielką miłość i... ocalili swoje życie.
Z każdą dziewczyną, z którą przed małżeństwem zaczynały mnie łączyć jakieś ciepłe uczucia, łączyłem wielkie nadzieje na przyszłość. Bardzo poważnie podchodziłem do każdej znajomości. Dlatego przeżywałem wielkie rozczarowania, kiedy okazywało się, że to nie to, że druga strona albo nie myśli poważnie o naszej znajomości, nie jest gotowa do takiej perspektywy rozwijania znajomości, albo lęki i nieumiejętność rozmowy powodowały, że wszystko się rozpływało. Dopiero z Irenką zaiskrzyło naprawdę: zakochanie, ciekawość, ale przede wszystkim radość, wręcz euforia, że nareszcie nie będę sam. Że będzie ktoś, kto będzie mi towarzyszył w realizowaniu moich planów, marzeń, celów. Celem było dobre życie w obecności Bożej. Razem, we dwoje, przez realizację celów, którymi była praca naukowa, kontemplacja Pana Boga w przyrodzie, a także bliżej niesprecyzowana, pozostająca w sferze raczej marzycielskiej, wspólna praca dla innych. Dzieci – jeżeli będą, to dobrze, to oczywiście tak – ale nie były one wówczas na pierwszym miejscu. Moją potrzebą było bycie dla świata. Taki był stan mojej świadomości i moje przygotowanie do małżeństwa wówczas. Ale trwały związek małżeński był dla mnie zawsze celem każdej znajomości od czasów pierwszej miłości szkolnej. A z jakimi nastawieniami wchodziła w małżeństwo moja żona i co z tego wynikło – o tym następnym razem.